Strona w przygotowaniu...
WARSZAWA 9-11 lipca 2012
Dzień 1.
Dystans: 224.93 km
Czas: 08:46 h
Sompolno - Kłodawa - Krośniewice - Kutno - Piątek - Łowicz - Sochaczew - Kampinos - Mościska - Warszawa
Prognozy
nie były różowe. Od Łowicza miała być burza i deszcz. Cały czas
towarzyszyły mi błyski na horyzoncie, ale po minięciu Kutna ustały. Do
celu sucho.
Wyjazd 6 minut przed 00:00. Po 7 km urywa mi się tylna
lampka - tak... polskie przejazdy kolejowe. Na szczęście sprawna i da
się przyczepić do sakwy.
Nowa czołówka świetnie się sprawdza w drodze przez las do Kłodawy jak i dalej (Energizer 7LED).
Krajówka za Kłodawą nie najlepszej jakości, ale daje radę.
Wjeżdżam
do woj. Łódzkiego i od razu asfalt brzytwa. W Krośniewicach pojechałem
przez miasto, znaki wyprowadziły mnie w wielką przepaść, zamiast na
drogę... Nie ma to jak jazda po piachu.
W Kutnie odbijam na Piątek. Tam mały postój na fotkę
Dla niewtajemniczonych Piątek - geometryczny środek Polski.
Do Łowicza idzie opornie - tempo dobre bo trzymałem 30 km/h ale zero
znaków mówiących dokąd jadę i za ile coś będzie. W Łowiczu dłuższy
postój - jakieś 10 minut.
Tu znów znaki bawią się w chowanego i
zamiast na Sochaczew jadę na Skierniewice. Mała nawrotka, rozmowa z
lokalnym i już na trasie. Krajówka do Sochaczewa strasznie napchana
ciężarówkami. Na szczęście miałem 2 metry pobocza (czystego).
Odbijam
na Kampinos wojewódzką czyli sporo dziur (i niespodziewany remont bez
oznaczonego objazdu) , ale ruch mniejszy, niż krajówką. Drobny postój i
już dalej bez przerw do miejsca docelowego.
A tak trafiałem gdzie trzeba:
Dzień 2.
Dystans: 72.34 km
Czas: 04:05 h
Dostać się na most Grota w zakazie i zjechać z niego to był sukces. Straszne ścieżki prowadzące donikąd, zero oznaczenia.
Inaczej
miała się sytuacja, gdy wjechałem na starówkę.
Tam już co kilkaset
metrów były znaki dla turystów.
Dalej
na Pałac Kultury,
Złote Tarasy, Łazienki - tam musiałem prowadzić rower,
tajniacy w garniturach czuwali.
Piękne miejsce. Zjazd do ul. Gagarina
spod Belwederu, dalej trasą siekierkowską. W końcu trafiłem na ładną
ścieżkę.
Kierunek stadion. Objechałem dookoła i dalej na północ.
W
pewnym miejscu spotkałem kobietę na szosie pompującą oponę i
zaoferowałem pomoc. Jola, miło mi. Pojechaliśmy razem aż do zjazdu na
Białołękę.
Kawałek samotnie, po skręcie w Płochocińską wyjechał
przede mną kolarz z BDC, trzymałem się na kole aż do samego zjazdu na
Cieślewskich ~40 km/h.
Jak wrażenia? Miasto straszne, ale starówka i Łazienki przepiękne.
Pierwszy raz zrobiłem ponad 70 km nie wyjeżdżając z miasta.
Takie cudeńko tylko na Krakowskim Przedmieściu:
Dzień 3.
Dystans: 250.00 km
Czas: 09:33 h
Wyjechałem o 8:30, dość sprawnie przedostałem się do Nowego Dworu Mazowieckiego. Dalej kierunek Kamion.
Straszna
nawierzchnia, ale coś za coś. Podarowałem sobie krajówkę ze względu na
brak pobocza. I tak cały czas lewym brzegiem Wisły. Nagle gdy do Kamionu
pozostało ledwie 10 km - OBJAZD. NO CHYBA TY! Powód: awaria mostu to
nawet się nie pcham. Rower wziąłem, zapasowe majtki, aparat, ale kurde,
na śmierć zapomniałem o kajaku...
Co jak co, ale z objazdami miałem
złe wspomnienia. Dziś było tak samo. Po 10 km jazdy tym zacnym
"objazdem" w końcu zapytałem miejscowych. To była pierwsza okazja bo nie
było widać od godziny żywej duszy na drodze.
Tam pan pojedzie.
To pan pojechał.
Jechał...
jechał...
jechał...
I
dotarł do drogi na Płock po 30 kilometrach. Grejt. Senk ju. Jak spotkam
gościa co zarządza te objazdy to wyrwę... wyrwę włosy na klacie!
Dalej
raczej bez ekscesów. Do Płocka średnia 29 z groszem. No i to było na
tyle. Później do samego domu wiatr w twarz. 25 km/h było sukcesem.
To już koniec mojej skromnej wyprawy. Zobaczony skrawek Polski, zaliczone sporo nowych gmin, trochę kilometrów w nogach...
Home, sweet home... Alabama to nie jest, ale jest dobrze.
BYDGOSZCZ 28-29 lipca 2012
Dzień 1.
Dystans: 166.87 km
Czas: 06:57 h
Zbiórka na Konińskich bulwarach o 7:30 (jadę od Sompolna rowerem).
Jedziemy w czwórkę na szosach i jeden treking. Szybko wydostajemy się z
miasta. W Kazimierzu Biskupim jedziemy skrótami do Mogilna.
Nastał mały
problem przed samą Bydgoszczą. Nagle wszędzie zakaz dla rowerów i żadnej
alternatywy. Zmuszeni byliśmy pomknąć pod zakaz.
Cała droga bez niespodzianek i sprawnie.
Mała
wycieczka po bulwarach. Nie widziałem jeszcze tak ładnie
zagospodarowanych bulwarów. Tam obowiązkowe uzupełnienie płynów w
Warzelni Bydgoszcz nad samą Brdą (dosłownie metr od rzeki). YUMMIE!
Nocleg na drugim końcu miasta, ale to nic. Opłacało się.
Reszta
dla mnie. Co przeżyłem, to moje i nie oddam.
Dzień 2.
Dystans: 145.87 km
Czas: 05:46 h
http://www.konin.pl/index.php/jeden-news/items/sport-club-konin-bulwarowy-rajd-rowerowy.html
Zwiedziliśmy to, czego nie udało się wczoraj.
Rozstajemy się na jednym z rond. Ja lecę na Toruń, a reszta wraca jak przybyła.
Z BDG wyjeżdżam objazdem. O dziwo wszystko ładnie oznakowane. W końcu...
W
Toruniu lecę w stronę Ciechocinka, dalej przez Aleksandrów Kujawski,
Radziejów. Za Piotrkowem nadeszło to, co zapowiadało się cały dzień.
Deszcz. SZ CZ. SZ CZ.
Jakoś udało mi się dokulać do Sao.
Przez całą drogę dokuczał mocny wiatr w twarz. Nie wiem jak on to robi. Jak zwykle na złość. Byle do mety...
ŚLĄSK 8-15 sierpnia 2012
Dzień 1.
Dystans: 245.06 km
Czas: 08:19 h
Turek - Sieradz - Wieluń - Bytom - Chorzów
Ruszam kilka minut po 14 z Turku gdzie dostałem się samochodem.
Prognozy
były fatalne. Przygotowany byłem praktycznie na całą trasę z
przelotnymi opadami. Na szczęście nie sprawdziło się. Jedyne co się
sprawdziło to bardzo silny wiatr zachodni. Często przeszkadzał, ale
momentami wynagradzał trud wiejąc w plecy.
W Lublińcu dłuższy postój w
MC Donald's. Ledwie wyjechałem zaopatrzony już w oświetlenie, chcąc być
przykładnym rowerzystą wjechałem na drogę rowerową. NO WAY. Nigdy
więcej. Od razu na pierwszym krawężniku odczepiła mi się tylna lampka i
stwierdziła, że już nie chce jej się świecić. NAJS.
Na szczęście
miałem kamizelkę odblaskową i na sakwie wywiniętą deszczówkę - też
odblaskowa. Do samych Tarnowskich Gór prowadził mnie objazd.
Przez 200 km trzymałem śr. powyżej 30. Przed Tarnowskimi Górami mały kryzys. 23 km/h i więcej nie chciały nogi kręcić.
Przed Bytomiem spotkałem Raptora który po mnie wyjechał. Od razu odżyłem 37 km/h nie było problemem. Szybko przebiliśmi się do Chorzowa.
Wieczorem zrobiło się strasznie chłodno - 13 st. albo i mniej. Za dnia było bardzo przyjemnie w okolicach 25.
Skończyłem jazdę po 23.
Dzień 2.
Dystans: 35.42 km
Czas: 01:33 h
W południe turystycznie przez WPKiW, Katowicki Spodek etc.
Po południu miała być dłuższa pętla. Spotkaliśmy się (Ja i Raptor) z Fickiem ale rozpadało się i zawróciliśmy.
Dzień 3.
Dystans: 104.15 km
Czas: 03:18 h
Całość z Raptorem. Trzymaliśmy dość wysoką średnią od 40 km/h wzwyż. Gdyby nie
niezliczone ilości świateł na których staliśmy to byłaby
zdecydowanie wyższa. Wiatr bardzo mocno dawał o sobie znać.
Na
"zmarszczkach" trochę (no dobra - trochę więcej...) zostawałem - uroki WLKP.
U nas płasko. Tutaj w końcu jest co jeździć. Chcę takie pagórki u mnie!
Dzień 4.
Dystans: 30.00 km
Czas: 1 h
Całość na fullu Raptora - S-Works epic fact carbon.
Przez cały dzień padało więc zebraliśmy się na krótki przejazd. Kilka pętli WPKiW.
Dzień 5.
Dystans: 33.65 km
Czas: 01:13 h
Dość licho szło. Od powrotu z Rybnika mam problem ze ścięgnem Achillesa.
Dzień 6.
Dystans: 80.08 km
Czas: 2:40 h
Dziś Achilles dał mi trochę odetchnąć. Zdecydowanie mniej boli, ale na
podjazdach musiałem uważać i go oszczędzać. Coś czuję kilka dni
regeneracji po powrocie do domu. Nie ma co szarżować.
Trasa z Raptorem i Jedrisem.
Dzień 7.
Dystans: 52.63 km
Czas: 01:45
Plan był zupełnie inny na dziś, ale rano przywitały nas przelotne opady,
zimno i ogromne chmury. Nie zanosiło się na poprawę, ale coś trzeba
było zrobić. Odwiedziliśmy więc Decathlon w Sosnowcu. Jakie dziury...
Myślałem, że pogubię koła po drodze. Jazda w tych warunkach tylko dla kaskaderów.
Dzień 8.
Dystans: 247.38 km
Czas: 09:08 h
Chorzów - Częstochowa - Łask - Uniejów
Ostatni dzień. Właściwie
powrót. Do Częstochowy razem z Raptorem, więc poszło szybko i sprawnie
pomimo wiatru w twarz. Tam się rozstaliśmy. Dalsza część dystansu
pokonana samotnie. Nie byłoby w tym nic szczególnego, ale..
.. no
właśnie. na 150 kilometrze dopada mnie deszczyk - lekki. Zakładam więc
deszczówkę, pokrowiec na sakwę i jadę dalej. Na tym się jednak nie
skończyło. Po 20 km w ulewie robię mały stop na wykręcenie skarpetek i
wylanie wody z butów.
W tym deszczu zrobiłem 50 kilometrów. Kolejne
50 zrobiłem będąc znacznie przemoczony. W sumie 100 km mokrej jazdy.
Tego jeszcze nie robiłem.
Zacisnąłem zęby, przymrużyłem oczy i
korba.
Potraktowałem to jako pokutę za atak na Hel, kiedy wycofałem się
po ulewie i kraksie we Włocławku. Achilles dawał o sobie znać dość
często. Chyba przymuszę się do długiej regeneracji...
Jakie wrażenia z SILESII? Fajne górki. Dobra, zmarszczki. Gorol się nie zna. Czemu u mnie jest tak płasko !?
Muszę tam wrócić. Nie ma innej opcji.
Byłem, zobaczyłem i tak dalej...
PS:
Chciałem bardzo podziękować Raptorowi, który gościł mnie aż tydzień, dbał i nie pozwolił bym chodził głodny. Do miłego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz